Arch

kultura

Forum Arch Strona Główna -> O LITERATURZE i SZTUCE -> Mirosław Witkowski: WIEDZA NIEZBYT RADOSNA
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Mirosław Witkowski: WIEDZA NIEZBYT RADOSNA
PostWysłany: Sob 8:49, 07 Mar 2009
m.s.witkowski
Gość Specjalny

 
Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Zachodniopomorskie





WIEDZA NIEZBYT RADOSNA




Refleksje tanatologiczne

Człowiek żyje dziś jakby w oczywistości, w skali jedynie współczesnej o wielu półtonach i wymiarach, zaś wieczność, która mieści się poza rozpiętością życia, spostrzega jako pojęcie literackie lub religijne. Dlatego zjawisko śmierci wydaje się nad podziw obce, a w niektórych warunkach wręcz nieprzyzwoite i zakłócające naoczność (śmierć bywa nieprzyzwoita jak np. seks dla Radia Maryja). Śmierć to coś w rodzaju pornografii – wycofuje ona człowieka ze wspólnotowego udziału w kulturze, czyniąc go co najwyżej przedmiot opisu czy rozważań. Nie dziwi więc fakt, że deliberujemy na temat śmierci za życia, dopóki jeszcze sąd o niej możemy wyartykułować. Zwykle jednak jest to zanurzenie powierzchowne i stereotypowe. Spróbuję wycinkowo rzucić okiem na poglądy w tej mierze i je nieco zestawić.

Doświadczenie in spe

Śmierć staje się coraz częściej przedmiotem filozoficznych oraz socjologicznych rozpraw, co ją czyni jeszcze bardziej zjawiskiem zmistyfikowanym i zamkniętym. Kluczowy tu wydaje się tzw. pogląd natywistyczny, że wszystko mianowicie, co możemy o niej mówić, ukryte jest w poznaniu niezależnym od doświadczenia. W takim razie na jej temat możemy wypowiadać poglądy tylko z rozumu, nie z doświadczenia.

Nikt nie przeżył śmierci. Nauka podważa nawet rzetelność barwnych opisów powrotu do życia po śmierci klinicznej. Skoro ktoś przeżył, to nie przekroczył faktycznej bariery śmierci. Dlaczego więc śmierć wydaje się dziedziną wiedzy, w której jesteśmy wszyscy kompetentni? Śmierć jest pewna – jak amen w pacierzu. To nadaje nam kompetencje in spe.

W jakimś sensie filozofia i nauki władające humanistyczną wyobraźnią, muszą dotykać zagadnienia śmierci. Powiada się, że filozofia jest sztuką dobrego umierania. Stawia pytania o nasze bycie w świecie, na które – być może – nigdy nie znajdzie odpowiedzi. Jednakże powód, że człowiek zadaje takie pytania, jest bezspornie ważny. Chodzi niejako o zastanawianie się nad oczywistościami.

Wbrew pozorom wiele jest opracowań poświęconych fenomenowi ludzkiej śmierci. Ogromne badania na ten temat przeprowadziło Francuskie Towarzystwo Tanatologiczne, które jako pierwsze chyba poczęło propagować ją jako naturalny podmiot ludzkiej refleksji. Trzeba tu wspomnieć o książce „Antropologia śmierci – myśl francuska”, wydanej w Polsce ponad dekadę temu, będącej zbiorem najcelniejszych konkluzji z tych badań. Francuski socjolog Louis-Vincent Thomas podkreśla tam, że tanatologia pozwala „poznać jednocześnie śmierć przez człowieka oraz człowieka przez śmierć”. Rozprawianie o czyjejś śmierci jest refleksją nad własnym życiem – oto bowiem stajemy przed jej obliczem. Śmierć pełni niejako funkcję terapeutyczną. W jakimś sensie jest psychiczną nekrozą.

Ale co to znaczy, że rozważania o śmierci są rozważaniami o życiu? W istocie to tylko spekulacje o czasowości życia. Śmierć jest jedną z granic brzegowych dystansu czasowego, jaki człowiek pokonuje żyjąc. Niebyt jest przed nim oraz po nim. W ten sposób cały świat ludzki okazuje się być nekrologiczny! A mimo to – jak głosi Mario Vargas Liosa – bez śmierci życie byłoby nudne.
Człowiek z uporem maniaka włącza śmierć do życia zbiorowego – być może po to, by ją sobie obłaskawić. Ale śmierć obłaskawić można tylko mitycznie, pisze Edgar Morin w „Antropologii śmierci”. Czasem nawet umieramy ze strachu przed śmiercią. Morin uważa, że śmierć ze strachu przed śmiercią jest tym samym, co śmierć z miłości do życia. Podajmy tu przykład śmierci alpinisty, masochisty, śmierć z miłości do kobiety lub mężczyzny (w zależności od tego, jakie kto ma preferencje seksualne), a także śmierć ze szczęścia (bo czy po informacji o wielkiej wygranej w totolotka nie można paść trupem?).

W antropologii znane są też przypadki tzw. „śmierć na życzenie”, zwłaszcza wśród ludów prymitywnych. Obarczony „honorową śmiercią” członek plemienia w konsekwencji umiera w skutek głębokiej sugestii, wywołanej społecznymi stereotypami.

Na ogół jednak żyjemy, jakbyśmy mieli żyć wiecznie (bo tak najłatwiej). Jako przykład wymienia się w „Antropologii śmierci” żołnierzy, którzy w czasie wojny nie wierzą we własną śmierć. Być może strach ich uodpornia, ale wolno podejrzewać inne czynniki. Choćby ten, że psychologia zbiorowego aktu hartuje grupę przeciw konsekwencjom tego aktu. Zaś ujmując wątek mniej poważnie: nie zawsze chodzi się na wojnę, aby wojować. Wojna prowadzi do ogólnej zmiany świadomości śmierci.

Bywa, że oblicza śmierci mają karykaturalną postać. Szczególnie gdy dzieci stawiają na kominku urnę z prochami tatusia, aby wspominać i rozmawiać z nim, albo kiedy śmierć ma wpływ na dewaluację zasobów materialnych. Znałem pewnego jegomościa (nie była to znajomość zażyła), wielkiego babiarza i hulakę, który narobił wiele długów. Jego dom miał być zlicytowany. Trzy dni wcześniej powiesił się w swoim salonie, zaniżając tym samym wartość nieruchomości. Quest vita, et mors ita – jakie życie, taka śmierć.


Literatura faktu

Z bogatej literatury z zakresu tanatologii chcę zwrócić uwagę na kilka ciekawych pozycji: P. Aries „Człowiek i śmierć”, L. Boros „Mysterium mortus”, P. Bortkiewicz „Tanatologia. Zarys problematyki moralnej”, J. Bowker „Sens śmierci”, D. Karłowicz „Arcyparadoks śmierci”, S.B. Nuland „Jak umieramy”, H. Kung „Życie wieczne?”, M. Scheler „Cierpienie, śmierć, dalsze życie”. I. Ziemiński, „Zagadnienie śmierci w filozofii analitycznej” i „Zarys aksjologii śmierci”. W „Apoteozy nieoczywistości” Lew Szestow powiada, że „trzeba umieć wszystko wyzyskać na potrzeby naszego życia, nawet śmierć”. Ale jak to zrobić?

Tadeusz Kielanowski w „Rozmyślaniach o przemijaniu”, książce wydanej ponad dwadzieścia lat temu, podjął unikalną wtedy próbę – przynajmniej w popularnonaukowej publikacji – opisu, co się dzieje z człowiekiem w chwili umierania. Czytając precyzyjne snucie o tym, kiedy i w jakim momencie zaczyna się proces umierania, zaczynają ciarki chodzić po plecach. Podobnie, gdy wgłębimy się w charakterystykę np. tanatofilii lub tanatofobii — lubowania się w śmierci lub panicznego strachu przed nią. Chorobliwe uleganie tym niemocom gwarantuje emeryturę w zakładzie psychiatrycznym.

Ciekawe dywagację na temat śmierci zawarł Ireneusz Ziemiński w pracy „Nierzeczywistość śmierci – uwagi na marginesie Wittgensteina”. Teza Wittgensteina jest taka: „Śmierć nie jest zdarzeniem w życiu. Śmierci się nie doznaje”. Myśl okazuje się paralelna z popularną maksymą Epikura, że „śmierć nas wcale nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma”. Stajemy tu jakby przed paradoksem Parmenidesa, a mianowicie, jak można orzekać zgodnie z prawdą o czymś, czego realnie nie ma?

Trzeba byłoby wyłapać logikę zagadnienia śmierci. Pierwszy namysł jest oczywiście natury filozoficznej: skoro nie można zrozumieć rzeczy z zewnątrz, to do jakiego stopnia można w ogóle logicznie mówić o śmierci? Ta właśnie problematyka najbardziej predestynuje śmierć, jako ważny temat do rozważań filozoficznych, wszak filozofia daje wrażliwość, jakiej inne nauki nie dają.

Refleksja druga jest taka: czy paradoks Parmenidesa możemy przezwyciężyć powołując się na logikę życia? Każde życie swój kres musi mieć, kres jest więc „żywym” elementem życia (w tym kontekście życie jest absolutnie zdeterminowane). O rzeczach koniecznych możemy tedy mówić w zakresie paradygmatu kategorycznego: Bo tak! Koniec, kropka. Bo taka jest właściwość życia, że ma ono kres, granicę, swój koniec. Podobnie też możemy o niej orzekać z tytułu swego człowieczeństwa – to konstatacja na marginesie – ponieważ ludzka fantazja jest tak bogata, że człowiek może sobie wyjaśniać wszystko, nawet śmierć.

Możemy ją rozpatrywać nie tylko teoretycznie, ale jako konkretne ideatum, przed którego odczuwalną sensownością stoi każdy człowiek. Śmierć to „problem”, który wszyscy w swoim czasie musimy rozwiązać.

Nierzeczywistość śmierci jest poniekąd pozorna. Możemy o niej mówić, podobnie jak o wielu zjawiskach, które nie są w zasięgu empirycznego dowodzenia. Ale to nie zmienia faktu, że możemy o nich mówić, i czasem się nie mylić.

Człowiek jak gdyby widzi śmierć, ale w sposób wielce nierealny, przecież – w myśl Epikura czy Wittgensteina – śmierci się nie doznaje. Śmierć jest metaforą, symbolem (Jacek Kaczmarski śpiewał, że „życie to taka metafora”). O metaforyczności śmierci pisze w „Antropologii śmierci”, V. Jankelevitch: „Walka ze śmiercią jest starciem bez partnera, a sama idea zwycięstwa lub klęski jest już tylko metaforą”.

W tym znaczeniu śmierć jest tylko rodzajem uracjonalizowanej sygnatury w naszym życiu, więc może być określana jako iluzja. Zapewne jednak to iluzja w dużej mierze dotykalna. Intelektualizując zaś na sposób materialistyczny wolno wyrazić opinię, że to przecież tylko nasze ciało – dziś żywe, podmiotowe – będzie rekwizytem śmierci. Iluzja to silna, bo w dużej mierze ważącą o tym, jak żyjemy.

Śmierć okazuje się iluzją w takim samym sensie, jak życie – zmistyfikowane, pełne pozorów, wątpliwości. Trzeba bowiem podkreślić, że życie posiada znaczenie tylko z powodu zdefiniowania jego pojęcia, a co za tym idzie – nazywania miejsca człowieka w świecie. Niedefiniowalny świat traci sens. Nie ma miejsca człowieka w śmierci. Może jest w historii, lecz nie w śmierci. Bez człowieka nie ma bycia, bo rzeczywistość bez ludzkiej problematyzacji przestaje być rzeczywistością. Dlatego też żadnej racji mieć nie mogą ekofaszyści, marzący o wyniszczeniu gatunku ludzkiego, który jak wirus zatruwa i stopniowo niszczy matkę ziemię, Gaję. Rośliny i zwierzęta żyłyby bez człowieka w symbiozie, a ziemia poczęłaby oddychać pełną piersią. Ale to nie prawda.

Bez człowieka nie byłoby żadnej symbiozy, ani w sensie praktycznym, ani jej dyskursywnego znaku. Bez języka nie ma bibliotek, kultury, nie ma niczego, poza kosmicznym chaosem. Miłość do natury w postaci psów i kotów, z którymi niby prowadzimy „komunikację”, jest wynikiem pragnienia, by patrzano na nas uniżenie. Jakby najpewniejsza okazywała się dziś przyjaźń za pieniądze – kto nie da im jeść, nie kupi pedigree lub kitekat, nie może liczyć na lojalność.

Dla szczura nie ma rzeczywistości. Ptak pięknie śpiewa, ale o tym nie wie. Jeżeli nie ma podmiotu, który może pomyśleć świat, to nie ma sensu ten świat. O sensie naszej egzystencji, o sensie życia i – co za tym idzie – o sensie życia śmierci, możemy mówić, gdy je zwerbalizujemy, nadamy im nazwę, desygnat, przydzielmy tak silne znaczenie, że życie to naprawdę jest życie, a śmierć to naprawdę jest śmierć. Nie tylko w kategoriach pragmatyki językowej, ale głównie w zakresie semantycznym, ideowym, pryncypialnym, w sensie paradygmatu.


Śmierć pozorna

Szczególnie bogaty jest religijny aspekt problematyzacji śmierci, bowiem sugerowanie, że życie jest wieczne, a śmierć niejako aktem pewnego procesu, tylko jakby przejściem, niesie za sobą konsekwencje kulturowe i praktyczne. Stanowisko kościoła katolickiego jest oczywiste: chrześcijanie nie uznają, że śmierć oznacza unicestwienie człowieka.

Prawie wszystkie religie poddają myśl o życiu wiecznym. Interesujące zdanie w tej mierze ma buddyzm. Z punktu widzenia buddyzmu problem śmierci nie istnieje. Buddyści uznają, że śmierci nie należy się bać, ponieważ jest owocem życia. Ale przecież to nie umniejsza lęków związanych z jej perspektywą.

Podejmując temat śmierci czujemy niejako duchowe dotknięcie, pojawia się coś na kształt odczucia mistycznego sensu. Dlatego wszystkie religie czują się uprawnione, by zajmować się tym zagadnieniem. Religie namawiają, by się nie bać śmierci; uznają się tym samym powołane do pojaśnianiu jej sensu i celu.

Człowiekowi trudno jest pogodzić się z perspektywą, że wszystko straci. Ale czy możliwość utraty materialnego inwentarza, nie jest kluczowym czynnikiem obsesyjnego strachu przed śmiercią? Gnostyczne teorie filozoficzno-religijne szczególnie mocno deprecjonują więzy łączące nas z materialną rzeczywistością (konkretne rzeczy, które nas wiążą z tym światem to są w pojęciu gnostyków tzw. guny). Boimy się śmierci, ponieważ staliśmy się niewolnikami świata materialnego, podczas gdy rzeczone guny nie mają żadnego znaczenia. Wystarczy zerwać kontakt z nimi, by stać się wolnym (zrezygnować z karty kredytowej, komórki?).

Gnostycy, którzy żywią niechęć do materii i ogólnie do ciała materialnego, przykładają wagę do walorów psychicznych. Różokrzyżowcy powiadają więc, że człowiek ma w sobie uśpioną iskrę ducha Absolutu i może rozwinąć ją, jak w słońcu rozwija swe płatki pąk róży, aby wejść w tzw. próżnię shambellah (poza sferą materialną) i w rezultacie stać się pistis sophia – czystym w wierze i mądrości (na właściwej ścieżce transfiguracji). Zafascynowana swego czasu pismami gnostyckimi Simone Weil napisała o śmierci, że „umieranie jest ostatnim aktem, przez który dusza ludzka może się oczyścić, dlatego umieranie powinno być ciężkie”.

Godzina śmierci może być kojarzona z biblijną apokalipsą, stanowiącą przykład najbardziej enigmatycznej i symbolicznej w chrześcijaństwi literatury. Ale równie barwne przekazy na temat śmierci możemy czytać w komentarzach do starych podań różokrzyżowców. Oto przykład: „W godzinie śmierci zobaczysz ogromną katedrę o fantastycznych liniach i kolorach. Po imponujących schodach wstępują wierni. Przez otwarte bramy słychać potężną muzykę organową i umierający, kontemplując ten wspaniały widok, porwany żarliwym pragnieniem, wchodzi do katedry. I od tej chwili staje się więźniem [...], ukazuje się baranek, żywa dusza, i otwiera jedną po drugiej sześć pieczęci. A hufiec wiwatuje” (J. van Rijckenborgh, Zdemaskowanie, Rozekruis Pers).

Tak oto śmierć weszła w krew społecznego przekazu i stała się po części elementem literackiej ekspresji. Rolę niepoślednią odgrywa śmierć w literaturze. W beletrystyce umieranie jest czasem najważniejsze. Śmierć — to jest paradoksalnie — stwarza przestrzeń na miłość. Jeszcze większą rolę odgrywa w mediach, które na ogół żyją obrazami śmierci. W tabloidach bez śmierci się nie obejdzie. Wizja społeczeństwa spektaklu nie może obyć się bez pojęcia śmierci, przybierając nieraz formę buntu. Być może egzystencjalizm swego czasu był tego przykładem. Jeden z wiodących wątków egzystencjalizmu są przecież słowa J.P. Sartre’a: „Absurdem jest żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy”.

Śmierć jest obecna i inspiruje. J. Derrida, przedstawiciel dekonstrukcjonizmu, zasłynął powiedzeniem: „Interesuje mnie tylko stan żałoby”. Zrozumienie śmierci to jakby inicjacja ku imponderabiliom, hermetyczne dotknięcie naszych spraw poza nami. Ale istnieje trwały i nieuświadomiony strach przed śmiercią. Na wszelkie sposoby wciąż próbujemy pokonać przemijanie i wszelkie związane z nim ograniczenia. Świadczą o tym niezliczone próby stworzenia czegoś, co przedłużyłoby życie i co byłoby w stanie pokonać chorobę oraz śmierć. Człowiek wciąż szuka rozwiązania problemu przemijania.

Ken Bugul, francuska pisarka pochodząca z Senegalu powiada, że od dnia narodzin jesteśmy w kontakcie ze śmiercią. „Można powiedzieć, że twoja śmierć rodzi się razem z tobą i już cię nie odstępuje”. To tak jakby nawiązanie do Heideggera, że byt ludzki jest „bytem-dla-śmierci”.

Z reguły śmierć postrzegamy poprzez drugiego człowieka. Kres drugiego czyni, że ten ktoś przestaje być „jednym z nas” i staje się obcym. Perspektywa, że któregoś dnia będziemy tym obcym, sprawia, że nasza własna śmierć jest dla nas odpychająca. Obcość nas samych, tkwiąca gdzieś wewnątrz, budzi grozę i paraliżuje. Jeżeli nie boimy się trupa jako takiego, to boimy się trupa podobnego do nas. Boimy się trupa w nas!

W obliczu śmierci podobno sprawy drugorzędne, stają się istotne, i na odwrót – ważne okazuje się to, co nie było dotąd dostrzegane. To aksjologiczne wyostrzenie jest swego rodzaju „wartością u kresu”. To taka mądrość na do widzenia. Wszelako najpewniej wolelibyśmy pozostać trochę głupsi, pozbawieni tego szczególnego momentu mądrości, ale jak najdłużej żywi. Taki, w sumie paradoksalny, okazuje się człowiek.

Istnieje jeszcze jeden aspekt przemijania, a mianowicie kres, jako zagadnienie fizyczne. Jerzy Stelmach, astrofizyk z Uniwersytetu Szczecińskiego, mówi, że fizyka teoretyczna uznaje odwracalność czasu, przy zachowaniu oczywiście pewnych warunków. Chodzi o strzałkę czasu.

W przeciwieństwie do przestrzeni, czas – pojmowany potocznie – posiada kierunek. Istnieje wyraźna asymetria pomiędzy przeszłością (ustaloną), a mającą dopiero nadejść przyszłością. Rozpatrując czas rzeczywisty, dostrzegamy ogromną różnicę między kierunkiem wprzód, a kierunkiem w tył. A mimo to o strzałce czasu należy mówić jako o pojęciu relatywnie względnym i wielce niepewnym.

Chociaż z psychologicznego punktu widzenia przeszłość i przyszłość są diametralnie różne, to prawa fizyki w ogóle nie rozróżniają przeszłości od przyszłości. Richard Feynman w swoich słynnych wykładach z fizyki tak pisze: „Jeżeli świat jest zrobiony z atomów i my również jesteśmy zrobieni z atomów oraz podlegamy prawom fizycznym, to najbardziej oczywistym wytłumaczeniem rozróżnienia między przeszłością i przyszłością oraz nieodwracalności zjawisk byłoby pewne prawo, jakieś prawo ruchu atomów, które stwierdziłoby, że atomy mogą ewoluować tylko w jednym kierunku. Wśród praw fizycznych powinna się znaleźć jakaś zasada, która stwierdza, że po u zawsze następuje w i nigdy nie zdarza się to w odwrotnej kolejności. Przy czym jednokierunkowość oddziaływań powinna tu wyjaśnić, dlaczego wszystkie zjawiska we wszechświecie toczą się w jedną stronę. Jak dotychczas nie znamy jednak takiej zasady. Wydaje się, że żadne z poznanych praw fizycznych nie pozwala odróżnić przeszłości od przyszłości” (Feynman, „Charakter praw fizycznych”).

Niestety, nasze życie jest nieodwracalne w czasie. Starzejemy się, odczuwamy fizyczne prawa czasu jako jednokierunkowy upływ, jak również, poprzez psychologiczne wrażenia, doznajemy praw fizycznych cechujących się wyłącznie jednokierunkową strzałką czasu. Umieramy definitywnie. To se ne vrati!


No, to żeśmy pochylili się nad tym onieśmielającym zagadnieniem. Próbowałem wymodlić jakąś racjonalną definicję śmierci. Bezskutecznie. Czas oderwać się od tego zagadnienia. Niektórzy uważają, że – paradoksalnie – najbliżej Tanatosa pojawia się Eros. Śmierć i seks są największymi siłami, motywującymi działanie ludzi, pisała artystka Ultra Violet w popularnej swego czasu książce „15 minut sławy. Moje lata z Andy Warcholę”.

Czy najlepszym antidotum na strach przed śmiercią jest pogrążenie się w seksie i oddanie innym? Być może, nie wiem! W każdych okolicznościach wiedza o własnej skończoności okazuje się wiedzą niezbyt radosną. Podobnie z pisaniem na ten temat. Już czuję, jakbym napił się cykuty.

Mirosław Witkowski


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mirosław Witkowski: WIEDZA NIEZBYT RADOSNA
Forum Arch Strona Główna -> O LITERATURZE i SZTUCE
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin