Arch

kultura

Forum Arch Strona Główna -> POLSKA SZKOŁA PROZY -> IRENEUSZ IREDYŃSKI
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
IRENEUSZ IREDYŃSKI
PostWysłany: Sob 8:28, 07 Mar 2009
Administrator
Administrator

 
Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Gdańsk





IRENEUSZ IREDYŃSKI



wł. Ireneusz Kapusto; ur. 4 czerwca 1939 w Stanisławowie, zm. 9 grudnia 1985 w Warszawie), polski prozaik, dramaturg, poeta, scenarzysta i autor piosenek. W latach 70. partner życiowy Jadwigi Staniszkis. Mieszkał w Bochni, Krakowie i Warszawie.



Bibliografia

Proza

* Ryba płynie za mordercą, Kraków, (1959) - pod pseudonimem Umberto Pesco
* Dzień oszusta, Kraków, (1962)
* Ukryty w słońcu [w:] Twórczość, 1963, nr 3.
* Związki uczuciowe, Warszawa, (1970)
* Człowiek epoki, Kraków, (1971)
* Manipulacja, Warszawa, (1975)
* Bajki nie tylko o smoku, Warszawa, (1977)
* Okno, Warszawa, (1978)

Poezja [edytuj]

* Wszystko jest obok, (1959)
* Moment bitwy, (1961)
* Muzyka konkretna (1971)

Sztuki teatralne

* Męczeństwo z przymiarką (wyst. 1960)
* Ostatni odcinek drogi (wyst. 1962)
* Zejście do piekła (wyst. 1964)
* Jasełka-moderne (wyst. 1965)
* Trzecia pierś (wyst. 1975)
* Żegnaj, Judaszu (wyst. 1971)
* Dobroczyńca (wyst. 1971)
* Sama Słodycz (wyst. 1973)
* Czysta miłość
* Seans (publ. Dialog 12/1985)

Scenariusze filmowe

* Śmierć w środkowym pokoju, 1965 reż.: Andrzej Trzos-Rastawiecki
* Sam pośród miasta , 1965 reż.: Halina Bielińska, obs.: Zbigniew Cybulski
* Zejście do piekła, 1966 reż.: Zbigniew Kuźmiński obs.: Leon Niemczyk, Witold Pyrkosz, Marek Perepeczko
* Kardiogram, 1971 reż.: Roman Załuski
* Anatomia miłości, 1972 reż.: Roman Załuski obs.: Jan Nowicki
* Przejście podziemne, 1973 debiut reżyserski Krzysztofa Kieślowskiego obs.: Andrzej Seweryn
* Wejście w nurt, 1978 reż.: Barbara Sass-Zdort
* Roman i Magda, 1978 reż.: Sylwester Chęciński obs.: Andrzej Seweryn, Jan Englert
* Ukryty w słońcu, 1980 reż.: Jerzy Trojan obs.: Jan Englert, Kazimierz Kaczor
* Okno, 1981 reż.:Wojciech Wójcik obs.: Tadeusz Huk, Jan Englert
* Magiczne ognie, 1983 reż.: Janusz Kidawa

Artykuły i wywiady

* Reżyser życia, Bartosz Marzec – Rzeczpospolita, 9 grudnia 2000
* Zbaletowany, Joanna Siedlecka – Rzeczpospolita, 19 marca 2005
* Struktura – z profesor Jadwigą Staniszkis rozmawia Barbara N. Łopieńska – ResPublica nr 2/2002

Wspomnienia o Iredyńskim [edytuj]

* Janusz Anderman, Fotografie, Kraków 2002
* Stefan Kisielewski, Abecadło Kisiela, Warszawa 1997
* Joanna Siedlecka, Wypominki o pisarzach polskich, Warszawa 2004
* Joanna Siedlecka, Obława, Warszawa 2005
* Roman Śliwonik, Portret z bufetem w tle, Warszawa 2001
* Wojciech Wiśniewski, Tego się nie dowiecie w szkole. Z wizytą u pisarzy, Warszawa 1981


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 8:29, 07 Mar 2009
Administrator
Administrator

 
Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Gdańsk





Portret z ułamków


Uwielbiał skandale. Kochał je wywoływać
Ubarwiał, jak mógł, życie pisarza w socrealizmie.



*
Szedłem do jakiejś redakcji i trafiłem na taką scenkę. Irek, stojąc na środku jezdni, wyciągnął z kieszeni półlitrówkę, odbił korek, przechylił głowę i butelkę, i pił gorzałkę małymi łyczkami w pełnym letnim słońcu. Przerywał. Zerkał do góry.

W oknach redakcji i wydawnictw trzepotały rączkami, główkami i ciałami rozochocone, rozświergotane, prawie odlatujące gdzieś w południowe rozbuchanie panie redaktorki. Jedna z nich dała się już uwieść i pewnie targał nią mały żalik, że nie może tego teraz obwieścić przez okno w to gorące południe. Tylko jej nadmierne wychylenie z okna i szybki migot dłoni mogły wskazywać na zaangażowanie większe i upoważnione. Wtajemniczeni mogli to odczytać. – Napijesz się? – Irek podał mi butelkę. – Po co to robisz? – spytałem.– Reklama jest dźwignią handlu, niech mówią źle, ważne żeby w ogóle mówili – powiedział z trzeźwym i mocnym przekonaniem.

*
Czy przebyte więzienia opóźniają nadejście nałogu czy go pogłębiają? Ten proces odbywa się w każdym inaczej, bo Ireneusz Iredyński pisał nadal i dużo, a wódkę traktował trochę instrumentalnie. Jakby się do niej nie przyznawał. Tak zachowuje się wielu pijaków. To przecież nie ja jestem alkoholikiem, to tamten, ktoś inny. Wódka nie niszczyła talentów, niszczyła organizmy. Z wolna otwierały się groby. Każdy człowiek nosi w sobie jasność i ciemność, a pisarz powołuje siebie, żeby mroczność przetopić chociażby w szczątkowe światło. Znośne. Zdatne do użycia. I przeżycia.

*
Nikt z ludzi, z którymi spędziłem wiele dni, miesięcy, lat, nie unikał tak bezwzględnie, wręcz demonstracyjnie rozmów o rodzicach jak Irek. Nie mówił o rodzeństwie, rodzinnym domu czy mieście, z którego przyjechał do Warszawy. I nigdy go o to nie zapytałem.

Iredyński jakby wychynął z przestrzeni bezimiennej, z nie istniejącego krajobrazu, nikt go nie wychował, a nawet nikt go nie urodził. To znaczy nikt, do kogo chciałby się przyznać.

Teraz pojmuję jego samotność, człowieka, który sam siebie wychował, ukształtował i który bardzo wcześnie zdecydował, że będzie pisarzem.
I został. Dobrym.

*
Irek i garnął się do ludzi, i im nie ufał. Wcześnie dojrzał, a to, co brano u niego za bufonadę czy cynizm, było często bezbronnością, na początku intelektualną, i samoobroną. Tarczą. Aż w końcu pozostał chłodny atak na wszystko, na życie.

Czy aż tak chłodny, jeśli do tego potrzebne były hektolitry zagrzewającej wódki? Dodającej odwagi, wyzwalającej agresję, wspomagającej przy reżyserowaniu scen, które zawsze miały coś udowodnić. że oto ja, Irek Iredyński, jestem lepszy od innych i każdej sytuacji potrafiący sprostać.

*
Inteligencja, czujność, pamięć. Czy za pozą człowieka, widoczną, prawie sterczącą z niego, zawsze się coś kryje? Kryje się. Wrażliwość, lękliwość, wredność. Ciekawe, że nie musi się kryć odwaga, otwartość, a nawet prawość. To za odwagą, za jej plecami chowają się wszystkie zalety i wady. Odwagę trzeba umieć w sobie powołać, a czasem trzymać, żeby i ona nie uciekła.

Roman Śliwonik, "Portrety z bufetem w tle", Warszawa 2001




Kilka uwag na marginesie „Obok”

1.
Prawdziwi mężczyźni mówią bardzo mało, bo męska gramatyka wymaga odpowiedniej składni – zdań krótkich jak ciosy pię­ści, lakonicznych wypowiedzi przepełnionych ukrytą ironią, trafionych do bólu, które długo się pamięta. Dużo dłużej niż trwa spektakl, dłużej niż trwa gra, niż chwila potyczki. Mężczyźni upraszczają, a kobiety komplikują i to jest główne źródło nieporozumień między nimi. Walka płci wyrażona w słowach jest walką nierówną, bowiem natura tego sporu nie uwzględnia specyfiki rodzajowej dykcji, której osobliwość określa dynamikę wypowiedzi. Albo toniemy w strumieniu słów i nie widzimy osoby, która słów owych wobec nas używa, albo skupieni na fenomenie personalnym, zdania wypowiedziane puszczamy mimo. A gdyby tak skoncentrować się na jednym i drugim. Iredyński próbuje to robić, ale to jednak on dyktuje warunki. A z jego perspektywy wszystko ulega destrukcji. Niechybnie.

2.
Jego bohaterowie rozsypują się na naszych oczach moralnie i emocjonalnie. Ich współżycie z zewnętrznym światem nie kształtuje ich wewnętrznej kultury, ale dostarcza doświadczeń, które ową kulturę niszczą, bo są negatywne. Miast wzbogacać – ogołacają. Erozji ulega również to, co stanowiło skarb najwyższy i wzbogacać miało najbardziej – miłość. Miłość synonim – oczarowania i olśnienia – obumiera i zanika. A zachowania wybrańców miłości przypominają rutynowe zaklęcia odświętnego zanurzonego w pospolitym.

3.
Krytycy próbowali tropić autentyczność sposobu Jego życia i pisania. Chodziło o podkreślenie zgodności obu form działalności i uwiarygodnienie kreacji artystycznej, która miała przylegać do życia. Być tak zwyczajna i prosta jak chodzenie, widzenie, słyszenie i spanie. Jego pisarstwo po wielokroć potwierdza tę tezę. Szczelina między światem a słowem prawie nie istnieje. Ale widać ją wyraźnie. I to w niej ukryty jest lęk pisarza. Gdyby dało się słowami świat obłaskawić i oswoić – stałby się uległy, mniej groźny. Nie wymagałby gry i walki, maski i przebierania. Jednak nikt nie mówi jednym głosem i dlatego związek między słowem i ciałem, nie tylko w tym wypadku, jest uzurpacją. A prawdziwe uobecnienie się w świecie chyba niemożliwe. Choć próbować warto i trzeba.

4.
Ireneusza Iredyńskiego można przypisać do pisarzy „generacji 56”. Jest od nich, co prawda, nieco młodszy, ale debiu­tował w podobnym czasie. Możemy też zaobserwować w jego pisarstwie szczególnie wyraźnie dwie charakterystyczne osobliwości, typowe dla tego pokolenia. Mam na myśli z jednej strony – w kontekście tego, co było w literaturze trochę wcześniej – powrót do rzeczywistości, takiej jaką ona jest, a nie jakiej wymaga ideologia, który to zabieg pozwala zrozumieć codzienną teraźniejszość życia. Z drugiej natomiast myślę o bohaterze – outsiderze, który bywał buntownikiem podejmującym grę z losem, szukającym drogi własnej, mimo widocznego odtrącenia. Często wybierającym ucieczkę od przymusów świata społecznego, ale usilnie pragnącym powrotu do znienawidzonego krajobrazu, jako jedynego ludzkiego świata. Paradoksalność tej postawy odkrywa realność życia i nieuchronność bólu istnienia.

Podobną figurę egzystencjalnej aktywności możemy znaleźć w twórczości Hłasko, Bursy, Nowakowskiego, Brychta i Stachury.

Wojciech Śmigielski,maj 2008, Droniki



Ireneusz Iredyński

Naj­młodszy członek ZLP po wojnie, młodziutki chłopak. Mieszkał w Krakowie w tym samym domu co my. Bawił się z moim synem w „zośkę” – kopali na podwórzu – i dostał list od prezesa Związku, Otwinowskiego, że nie może członek Związku z synem członka bawić się na podwórzu, bo to nie wypada. Zabawny. Trochę bandyta, trochę wariat, duży alkoholik. Ale niesłychanie zdolny chłopak. Całe lata go znałem. Jego uwiezienie – on siedział trzy lata – to było nie wiadomo co. Pobił w Bristolu prokurato­ra, który mu zajął stolik. Dał po mordzie. Potem zaczął się cykl awantur. On twierdził, że to jest wszystko nieprawda, intryga i tak dalej, rzekomo jakąś dziewczynę uwiódł, która była córką tego prokuratora, jak się okazało. Potem w sądzie udowodnio­no, że on jej nie mógł uwieść, bo zdjęła kozaczki, a nikt siłą nikomu nie zdejmie ko­zaczków – no w ogóle takie śmieszne rze­czy. Ja byłem u niego w więzieniu, w Sztu­mie i on mi dał list do Starewicza. Ja mu ten list dałem nie czytając... No i Starewicz do mnie mówi: „Proszę pana, gdyby on błagał o łaskę, to mógłbym coś zrobić, ale on napisał, że prokurator jest łajdakiem, oskarżenie jest kłamliwe – ja nie mogę nic zrobić”. No i przesiedział trzy lata. A umarł... właściwie chciał umrzeć. Przecież zapił się już tak śmiertelnie, że jeszcze w karetce pogotowia wyjął butelkę i pił. To jest zupełny obłęd. A zdolny pisarz, bardzo go żałuję, lubiłem go. Byłem na procesie, byłem jego rzeczni­kiem w Związku Literatów, ale wiele mu nie pomogłem.

Stefan Kisielewski, "Abecadło Kisiela", Warszawa 1990



Pochówek Iredyńskiego

Był rok 1985, umarł Ireneusz Iredyński i jego pogrzeb wyglądał tak, jakby to on sam napisał do niego scenariusz. Już sama ekspozycja była mistrzowska. Iredyński życzył sobie, by go po śmierci spopielono. Dokonało się to w jedynym wówczas krematorium, w Poznaniu. Dwóch jego przyjaciół odebrało urnę, a ponieważ do odjazdu pociągu było sporo czasu, udali się w wiadomym kierunku, by zmarłemu oddać nale­żyty hołd. Po paru godzinach konieczna już była interwencja milicji w ich sprawie i cudem tylko uniknęli skutków zastosowania wobec nich przymusu bezpośred­niego, kiedy upierali się pijacko, że w tym tajemniczym naczyniu jest ich przyjaciel. W jakiś sposób udało się załatwić pochówek w katakumbach na Powązkach. Było to osiągnięcie niezwykłe, bo jest to miejsce o wielkim prestiżu i chowa się tam chyba już tylko dostojników kościelnych. Przy tym powszechnie było wiadomo, że Iredyński odsiadywał swego czasu wyrok, oskarżony o gwałt. Staliśmy w gromadzie pod murem z półokrągłymi katakumbami rozmieszczonymi na kilku piętrach, a ponieważ Irkowi przydzielono miejsce dość wysoko, pod tą katakumbą czekała rachityczna, zbita byle jak z żerdek drabina.

Po długich wystąpieniach przed front wystąpił na lekko uginających się nogach jeden z przyjaciół, zwany Bombowcem; w kieszeniach kurtki, po bokach, zawsze na wszelki wypadek nosił po flaszce żytniej i stąd ten przydomek; zbliżył się do drabiny, ale ponieważ w rękach dzierżył ciężką urnę, musiał się wspiąć bez ich pomocy. Nie wiadomo, jak mu się to udało, ale kontredans na drabinie trwał w nieskończoność. Wreszcie Bombowiec dotarł do otworu przewidzianego na rozmiary trumny i wsunął w czeluść dłonie. Chwilę kołysał się w zadumie na ostatnim szczeblu, a potem uznał widocznie, że urna powinna być wstawiona w najdalszy kąt, więc najpierw wcisnął w otwór głowę, potem ramiona, potem kufiasty brzuch, po chwili widać było już tylko podeszwy butów. Nieobecność żałobnika przedłużała się coraz bardziej, zebrani na dole zaczęli się niecierpliwić, myśląc, że może kolega przysnął, aż nagle uświadomiliśmy sobie ze zgrozą, że on się tam, w górze, po prostu zaklinował. Świadczyły o tym rozpaczliwe i konwulsyjne podrygi nóg i jakieś zduszone mamrotanie, które początkowo braliśmy za modlitwę. Jak mu się udało wydostać, nie wiadomo. Gdy wreszcie, wijąc się jak piskorz, wysunął się z grobu i stopami wymacał pod sobą szczebel, i stanął na szczycie drabiny, utytłany w kurzu i wapnie, wyglądał jak człowiek, który naprawdę w ostatniej chwili umknął spod łopaty. Wtedy do dzieła przystąpił fachowiec, który otwór w górze powinien zamurować. W jednej ręce miał kielnię, w drugiej kubeł z zaprawą; dla niego wspinaczka bez trzymanki nie była żadnym problemem, bo widać było gołym okiem, że jest bliski osiągnięcia wyniku słynnego grabarza z Krakowa, który podczas pracy miał we krwi osiem promili. Po chwili był na ostatnim szczeblu i teraz właśnie brał zamach pełną kielnią. Ci w dole, którzy mieli okulary, byli wygrani, ale tylko na początku; fachowiec ani razu nie trafił kielnią we właściwe miejsce. Pierwsi rzucili się do panicznej ucieczki najmniej odporni psychicznie lirycy, za nimi czmychnęły tłumaczki. Ja chciałem zostać do końca, ale widząc, że stoję w betonie, który już zaczyna się wiązać, zrozumiałem, że jeśli nie oddalę się natychmiast, zostanę na Powązkach na zawsze.

Janusz Anderman, "Fotografie", Kraków 2002


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
IRENEUSZ IREDYŃSKI
Forum Arch Strona Główna -> POLSKA SZKOŁA PROZY
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin